10 grudnia
10 grudnia, 1912
Mówiłem jej wczoraj o wierze w cud, w świętość danej rzeczy, dla której się robi wszystko zarówno w poczuciu prawa jak obowiązku wewnętrznego. W jej postępowaniu widziałem stanowcze zaprzeczenie tego cudu.
Nie mogę postępować nieszlachetnie wobec niego - jeśli nie widzę możliwości ryzyka i usprawiedliwienia walki. Asystowanie przy scenach małżeńskich jest czymś potwornym. Widzenie się nie ma zupełnie sensu.
(…) Będę musiał walczyć potwornie jeszcze przeciwko pokusie widzenia jej. Absolutnie nie widywać ludzi.
O 3˝ Ż. telefonuje, mówię do niej uprzejmie i czule; układam sobie, że z nią rozmówię się wyraźnie, że wyjaśnię rzeczy niektóre, że będziemy się nadal widywali we dwójkę.
(…) cały czas jestem prawie nieprzytomny; dławi mnie; wracamy; i mówię jej szczerze o ujęciu cudowności tej rzeczy, o wewnętrznym usprawiedliwieniu; ona raz jeszcze powtarza swoje nie. Za zamieram, ale nie w obłędzie rozpaczy, tylko w silnej determinacji skończenia. Ona znów staje się cudowną i patrzy na mnie swoimi niewypowiedzianmi oczami, ale ja już jestem daleki - na zawsze?
Chcę iść zaraz; ona mnie wstrzymuje. Siedzę; mówimy jeszcze; o możliwości widywania się.
Bronisław Malinowski